poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 7 Fresh blood, sweet blood

Stałam przed otwartą walizką w moim pokoju. Wpatrywałam się w kolorową pościel na łóżku. Mechanicznie pakowałam ubrania. Nie myślałam, ponieważ zanurzyłam się we wspomnieniach. Kiedyś już byłam u cioci Kelly, 3 lata temu, miałam wówczas trzynaście lat. Pamiętam dobrze tamten wyjazd, jakby to było wczoraj. Siedziałam na ławce przed domem, patrzyłam jak ganiają się dzieciaki, które na oko miały cztery lub pięć lat. Nawet nie zauważyłam jak obok mnie usiadł jakiś chłopak.
  - Cześć - przywitał się- Jestem Dallas
  - Hej, jestem Jessica - powiedziałam ukrywając atak śmiechu
Nigdy nie spotkałam chłopaka o takim imieniu. Jest ono dość oryginalne
  - Z czego się śmiejesz ? - zapytał
  - Nie ważne i tak nie zrozumiesz
Zaczęliśmy rozmawiać, żartować. Dallas był uroczym chłopcem w moim wieku. Blondyn z grzywką i ślicznym uśmieszkiem. Polubiłam go. Niestety, dzieliło nas wiele kilometrów. Kiedy wyjechałam nasz kontakt się urwał. Czy on nadal tam mieszka ? A co jeśli go spotkam ? Jak mam zareagować ? Przecież zwykłe ,,Cześć, pamiętasz mnie?'' jest po prostu idiotyczne ! Zwłaszcza po tej niekomfortowej sytuacji która miała miała wtedy miejsce. Ale przecież byliśmy tylko dziećmi ! Skąd mogłam wiedzieć, nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony. Miałam to za świetną zabawę. Westchnęłam ciężko.
  -Tyle wspomnień przepadło w kilka chwil. - szepnęłam zrozpaczona swoim położeniem  - Jess, weź się w garść. Możliwe, że nie będzie mnie pamiętał, albo nawet już tam nie mieszka.
Byłam zła na siebie, że tak łatwo zaczęłam panikować. Nie powinnam wyć, w sumie to nie ma powodu. Wzięłam trzy głębokie oddechy.
~Matt~
Wychodzę z domu. Mijam ogród w którym kwitną różnorodne kwiaty. Czuję głód, palący mnie od środka. Spala mój żołądek, przełyk, gardło. Palą się moje płuca uniemożliwiając oddychanie. Muszę jak najszybciej się pożywić, szybko, szybko, nie ma czasu ! Ogień, czuję ogień. Palę się, palę ! Mam ochotę krzyczeć ze złości i z głodu. Krew, fresh blood, sweet blood.
Dookoła śpiew ptaków. Nie zachwycam się nim. Wsłuchuję się w bicie ich małych serduszek, które pompują krew. Tylko tyle, tak niewiele do szczęścia. Jestem już w mieście, idę ulicą i staram się wyglądać na normalnego chłopaka. Choć od środka jestem rozrywany nie daję tego po sobie poznać. Z oddali dostrzegłem mą ofiarę. Urocza brunetka. Z jej urodą mogłaby być modelką. Nim skręciła w ciemną uliczkę spojrzała na mnie kątem oka w których pojawił się niebezpieczny błysk. Podążyłem za nią pospiesznie. Taki łakomy kąsek nie może mi nigdzie uciec.
  -Będzie kolacyjka, mniam - szepnąłem do siebie podekscytowany
Idąc za nią wkroczyłem do wąskiej uliczki tego dużego miasta. Chicago to nie byle co. Wyczuwałem jej emocje. Bała się, dostrzegła, że za nią podążam. W głębi instynkt mówił mi, że ona coś knuje. Krótkie spodenki podkreślały jej okrągły tyłek, a bluzka podkreślała jej figurę kierując wzrok faceta na pełny biust. Droga nagle się kończy. Ona odwraca się w moją stronę, spogląda na mnie z przerażeniem. Wzrok szuka drogi ucieczki. Patrzy w prawo - ściana. Patrzy w lewo - ściana. Patrzy w górę - wysokie budynki, brak możliwości. Patrzy przed siebie - głodny napastnik.
  - Nie uciekaj, my sweety
Podchodzę do niej. Głaszczę jej delikatny policzek. Chwilę przed atakiem spoglądam w jej oczy. Czarne i niebezpieczne, a mimo to tak bardzo bezbronne. Moje własne właśnie teraz zaczynają się zmieniać. Najpierw pomarańczowe, potem już krwistoczerwone. Czuję jak kły wydłużają się, robią się ostrzejsze. Takie małe a potrafią dać tyle szczęścia. Kobieta zamyka oczy.
  - Nie rób mi krzywdy, proszę - szepcze w nadziei, że ją zostawię
Składam na jej ustach delikatny pocałunek. Krótki, czuły, aby ją uspokoić. Całuję ją wzdłuż podbródka, powoli zniżam się ku szyi. Językiem odnajduję tętnicę. Otwieram szeroko usta, a moje zęby zatopiły się w jej szyi. Równo z jej krzykiem po moim wnętrzu zaczyna płynąć ciepła ciecz dająca uczucie błogiej ulgi. Kropla krwi uciekła i płynie po mojej twarzy.Oblizuję ją z rozkoszą i wracam do posiłku. Lecz przerywa mi krzyk. Nie był to jej krzyk, ona już praktycznie nie żyje. Odwracam głowę i widzę kogoś, kogo nigdy nie chciałbym zobaczyć w takich okolicznościach. Nathalie. Moja biedna i przerażona Nathalie. Co ona tu robi? Przecież nie powinno jej tu być. Czuję jak znów zaczynam zmieniać się w zwykłego chłopaka. Głód już mnie nie pali, nasyciłem się. Teraz oprócz sytości czuję strach. Co mam zrobić? Nath zbiera się do ucieczki.
  - Zaczekaj, wszystko wyjaśnię - krzyknąłem, ale już jej nie było
_______________________________
Rozdział dedykuję Natalce O. (Cziken, haha xD)  Mam nadzieję, że Ci się podoba, Natalio ^^

Kilka dni temu weszłam na statystyki bloga i... opadła mi kopara. Kilkaset wyświetleń jednego dnia!Wow. Zaczynają się wakacje, a wyświetlenia rosną! Dzisiaj póki co jest 306, a wczoraj 520 ! Jestem pod wrażeniem. Gdybyście jeszcze tak częściej komentowali byłabym w siódmym niebie.
Nie wiem co mam myśleć o tym rozdziale. Na pewno wnosi coś nowego. Zmienią się relacje między Nathalie i Mattem. Na lepsze, czy na gorsze ? Zobaczycie. Mam wszystko zaplanowane ;)
Proszę, komentujcie. To pomaga w pisaniu. Dziękuję, że wchodzicie, doceniam to ! ;*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz